Huzia na Józia. Bezmyślny atak ekspertów na Morawieckiego
Opublikowano: 16.08.2019 r.
„Warski: Rząd nie przyzna się, skąd naprawdę wziął się przyrost dochodu z VAT” – tak reklamowana była rozmowa Pawła Różyckiego z na kanale Rzeczpospolita TV. Gościem dziennikarza był Wojciech Warski, wiceprezes Business Center Club.
Dwadzieścia trzy minuty poświęcone na obejrzenie materiału plus kilka na opędzanie się od reklam przyniosło nieco wiedzy. Nie tyle na temat polityki gospodarczej Morawieckiego co na temat stanu eksperckich umysłów opozycji.
Wiarygodność pana Warskiego jest żadna. Demagogia i nieuctwo pokryły w wywiadzie niektóre słuszne spostrzeżenia i tezy czyniąc cały przekaz polityczną połajanką a nie merytorycznym spojrzeniem na rzeczywistość. Czy zwolennicy opozycji już doszczętnie zgłupieli i dają się nabrać na demagogiczne argumenty?
Słusznie krytykując socjalistyczny rząd PiS, Warski używa bezmyślnych argumentów tzw. opozycji, która w istocie jest nie tyle opozycją polityczną co opozycją zdrowego rozsądku. I logiki.
Ekspert twierdzi, że cena energii będzie rosła, bo rząd (podatnicy) przestał dopłacać do nieefektywnej ekonomicznie energetyki odnawialnej. Dobre. Zażarcie broni polityki ręcznego sterowania cenami energii by zaraz zabrać się za jej demaskowanie.
Bo już w innym fragmencie swej wypowiedzi kpi z polityki cen energii twierdząc, że
„żeby się suweren nie wzburzył wydawane są te decyzje, za które ktoś przecież musi zapłacić”
i że
„zapłaci ten sam suweren tylko nie będzie o tym wiedział”.
Dysonansu pomiędzy tymi dwiema opiniami nie widzi.
Albo widzi ale zakłada, że czytelnik/słuchacz „Rzeczpospolitej” to idiota i się nie połapie. Może i słusznie.
Najbardziej interesowała mnie jednak teza postawiona w tytule wywiadu.
Od dawna twierdziliśmy, że Morawiecki wcale nie płaci 500 zł na dziecko, bo część tych pieniędzy od razu wraca do budżetu w postaci podatków. Również w postaci podatku VAT. Ale nie jest tak jak chce ekspert, że
„23% wraca w postaci podatku VAT”.
Jest to demagogia albo brak podstawowej wiedzy, i to nie nawet ekonomicznej, ale matematycznej na poziomie szkoły podstawowej. Zapewne i jedno, i drugie.
Stawka 23% to podstawowa, ale zarazem maksymalna stawka tego podatku w Polsce. Jest naliczana od sta, dając cenę jaką należy zapłacić za zakupiony towar czy usługę. 500 zł wydane na konsumpcję zawiera w najlepszym razie 18,7% podatku VAT, bo jest liczony w stu. Cztery procenty z hakiem, policzone Morawieckiemu (jakkolwiek nie zasłużyłby na krytykę) niezgodnie z prawdą. Ale przecież słabo rozgarnięty obserwator życia jako takiego wie, że decyzję o natychmiastowej „pięćsetplusowej” konsumpcji podejmują najgorzej sytuowani beneficjenci tego programu. A ich zakupy koncentrują się na najpotrzebniejszych rzeczach, najczęściej artykułach spożywczych a te opodatkowane są znacznie mniejszymi, preferencyjnymi stawkami podatku VAT.
Ile zatem w podatku VAT wraca do Morawieckiego? Pięć procent? Dziesięć procent?
Bo na pewno nie 23% jak chciałby „pożal się Boże ekspert” z Business Center Club.
Swoją drogą, co to za organizacja biznesowa, której nie stać na zatrudnienie człowieka, który miałby przynajmniej blade pojęcie o ekonomii i matematyce?